W ostatnim czasie w Radzie Gminy Pruszcz Gdański zadano pytanie, czy aby na pewno wszyscy radni mieszkają w miejscowości, z której kandydowali, jak nakazuje ustawa. Okazuje się bowiem, że istnieje uzasadnione podejrzenie, że radni oficjalnie są zameldowani w jednej gminie, a mieszkają poza nią i tam też mają swoje „centrum życiowe”. Takie samo pytanie można zadać w odniesieniu do radnych z Rady Miejskiej Pruszcza Gdańskiego.

Wątpliwości mogą budzić doniesienia od radnego z poprzedniej kadencji, który twierdzi, że nie wszyscy obecni radni spełniają ustawowy wymóg zamieszkiwania w Pruszczu Gdańskim. O problemie sygnalizowano podobno już wcześniej, kiedy przewodniczący Komisji Rewizyjnej wskazał, że w Radzie Miejskiej mogło dojść do złamania prawa wyborczego.

Ustawodawca postawił warunek posiadania „centrum życiowego” w miejscowości, z której otrzymało się mandat z prostego powodu – chodzi o to, aby reprezentant lokalnej społeczności był jak najbliżej rozgrywających się wydarzeń, co ma przełożenie na jakość jego pracy np. w komisjach radzieckich. Takiego warunku nie musi jednak spełniać organ władzy wykonawczej (burmistrz, prezydent), który w głównej mierze reprezentuje gminę i jest jedynie jej zarządcą oraz wykonawcą uchwał Rady (słynny przykład prezydenta Słupska).

Radny, który mieszka i pracuje w Gdańsku nie jest w stanie właściwe reprezentować swoich wyborców z Pruszcza Gdańskiego, przez co nie wykonuje swoich obowiązków, za które pobiera comiesięczną dietę przez cztery lata.